Jak ojciec umierał... *

Yes! Yes!Yes! Po dziewiętnastu miesiącach od premiery, czyli od 27 stycznia 2023 roku, udało mi się obejrzeć przedstawienie „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Trafiłem na pięćdziesiąte pierwsze wystawienie tego autorskiego spektaklu Mateusza Pakuły i przedostatnie na tymczasowej scenie teatru przy ulicy Ściegiennego 2, przed powrotem kieleckiego teatru do zmodernizowanej stałej siedziby przy ulicy Sienkiewicza 32, który nastąpi 30 sierpnia bieżącego roku.

Wojciech Niemczyk jako Ojciec. Fot. Klaudyna Schubert

Piszę o tym z nieukrywanym entuzjazmem, bowiem „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” jest grane stosunkowo rzadko ze względu na kielecko – krakowsko – warszawską obsadę, a przede wszystkim na uczestnictwo spektaklu w licznych festiwalach na terenie całego kraju, z których zazwyczaj wraca z tarczą. Grand Prix 16. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia, Grand Prix 29. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, Grand Prix XXII Ogólnopolskiego Festiwalu Dramaturgii Współczesnej Rzeczywistość Przedstawiona w Zabrzu, Grand Prix 32. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Bez Granic” w Cieszynie i wreszcie Główna Nagroda Teatralna im. Stanisława Wyspiańskiego dla zespołu twórczyń i twórców oraz aktorów – to tylko niektóre laury dla całej ekipy twórczej, nie wspominając o indywidualnych nagrodach aktorskich dla Andrzeja Platy, Wojciecha Niemczyka (Teatr Żeromskiego w Kielcach) czy Szymona Mysłakowskiego (Teatr Współczesny w Warszawie).

Marcin Pakuła, Wojciech Niemczyk i Andrzej Plata. Fot. Klaudyna Schubert

W czasie, który minął od premiery o tej koprodukcji Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i kieleckiego Żeromskiego napisano już chyba wszystko. Ba, niektórzy prawaccy recenzenci zdążyli nawet oskarżyć twórców spektaklu o sprzyjanie czy też propagowanie „śmierci na życzenie”, czyli eutanazji. Ekstremiści pisali nawet, że Mateusz Pakuła swoją książką, na podstawie której powstał scenariusz spektaklu „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” wręcz domaga się zalegalizowania jej w naszym katolickim do bólu kraju. Tymczasem, moim zdaniem, to przedstawienie jest zaledwie (i aż) bodźcem do merytorycznej dyskusji (może dlatego Justyna Elminowska ubrała występujących mężczyzn w ciemne garnitury, jak uczestników panelu dyskusyjnego – no chyba że są to stroje żałobne?) nad sytuacją osób dotkniętych terminalną chorobą i ich rodzin współcierpiących z powodu uporczywej terapii, na którą są skazani. Bodźcem tym mocniejszym, że opowiedzianym z punktu widzenia osoby, która ten proces powolnego umierania i towarzyszące mu okoliczności zna z własnego doświadczenia, bo wraz z rodziną reżyser uczestniczył w cierpieniu i konaniu swojego ojca Marka, który prosił syna, by ten pomógł mu umrzeć. Ta relacja z umierania Pakuły – seniora jest wstrząsająca. Tym bardziej, że ma ono miejsce w warunkach polskich i na dodatek pandemicznych. Chyba tylko u nas nie stworzono warunków do ludzkiego pożegnania się rodziny z umierającym (matka reżysera nie mogła być przy mężu w ostatnich chwilach jego życia z powodu covidu, ale ksiądz bez problemów przemieszczał się po oddziale szpitalnym), stwarzano przeświadczenie u osoby odchodzącej, że została porzucona przez najbliższych i ciągle głoszono tezę o uszlachetniającej roli cierpienia. Ten spektakl mówi też wiele o osobach towarzyszących umierającym, które ze względu na obowiązujące prawo (nie do ruszenia, jak się wydaje, z powodu Kościoła i jego ortodoksyjnych akolitów) nie mogą ulżyć ani chorym, ani sobie. Muszą bezsilnie poddawać się bezduszności i skłonności do upokarzania ze strony przedstawicieli służby zdrowia. Na szczęście autor i reżyser pozwala swoim bohaterom (także tym płci męskiej) na swoiste katharsis wyrażane łzami. Są też momenty czarnego humoru pozwalające na chwile wytchnienia po obu stronach rampy w tym nasyconym ekstremalnymi emocjami spektaklu. Zawdzięczamy je rewelacyjnemu Szymonowi Mysłakowskiemu, który wciela się w wiele postaci (ciotki, babcie, lekarze, szef zakładu pogrzebowego) tworzy misterne etiudy aktorskie godne najwyższego uznania.

Szymon Mysłakowski i Jan Jurkowski. Fot. Klaudyna Schubert

Znakomicie sparowani Jan Jurkowski i Andrzej Plata grają pospołu alter ego reżysera, Mateusza Pakuły, przy czym ten pierwszy wciela się też w rolę matki i siostry, przeraźliwie prawdziwym i wywołującym empatię ojcem jest Wojciech Niemczyk. Na scenie obecny jest też Marcin Pakuła, młodszy brat autora – reżysera, który na żywo wykonuje ścieżkę muzyczną stworzoną przez siebie oraz Zuzannę i Antonisa Skoliasów. On też podsumuje całą historię niezwykle mocnym akcentem, który na długo pozostanie w pamięci widzów, z których każdy uświadomi sobie już w pełni, że historia Pakułów może być (czego nie życzę, oczywiście) jego własną. Muzyka gra w tym spektaklu bardzo szczególną rolę, podkreślającą emocje bohaterów. Warta uwagi jest też scenografia Justyny Elminowskiej, która wypełniła scenę potężnymi rurami, przypominającymi żyły tudzież jelita lub zjeżdżalnie z aquaparków, które projektował Marek Pakuła. Ciekawie współgrają z nimi światła reżyserowane przez Paulinę Góral.

Prawdopodobnie jeszcze w tym sezonie ten poruszający, wręcz wstrząsający autorski spektakl Mateusza Pakuły zobaczy szeroka widownia w Teatrze Telewizji.

* Recenzja powstała dla portalu "Teatr dla Wszystkich" i tam została opublikowana 26.08.2024 r.


Komentarze