Laura Łącz: "Nie jestem typem bizneswoman"
25 października 2023 roku Laura Łącz, popularna aktorka teatralna i filmowa, pisarka, właścicielka Agencji Artystycznej "Laura" obchodziła swoje kolejne urodziny. Z tej okazji przypominam mój wywiad z Nią przeprowadzony 19 listopada 2012 roku i opublikowany nazajutrz w „Wiadomościach 24.pl”. Pamiętam, jakie wrażenie wywarły na mnie wtedy niezwykle szczere i zaskakujące wypowiedzi Pani Laury.
![]() |
Laura Łącz. Fot. archiwum prywatne Aktorki |
- Pani Lauro, komu zawdzięcza Pani swoje oryginalne, rzadkie kiedyś, a i dziś nieczęste imię?
- Zauważyłam, że już pojawiają się Laury wśród pokolenia dwudziestoletnich dziewcząt i małych dziewczynek; mamy nawet aktorkę Laurę Samojłowicz. Natomiast kiedy ja byłam dzieckiem, byłam chyba jedyną dziewczynką o tym imieniu w Warszawie. Pochodzi ono jednoznacznie od Laury z "Kordiana". Moja mama jako studentka szkoły teatralnej i ulubienica Leona Schillera, ówczesnego rektora tej uczelni i dyrektora Teatru Polskiego przygotowała na tak zwane "sceny marzeń" postać właśnie Laury z dramatu Słowackiego i odegrała przed profesorem niemą scenę. Na jej podstawie Schiller zgadł, co to za postać, pochwalił moją mamę za wykonanie, co sprawiło, że polubiła to imię. Kiedy się urodziłam, rodzice ustalili , że będę nosiła imię Laura albo Ewa. Do urzędu zapisać dziecko poszedł ojciec i to w zasadzie on postanowił, że na pierwsze imię będę miała Laura, a na drugie Ewa. Moi rodzice lubili oryginalność i nietypowość, a ja się cieszyłam, że miałam takie piękne i rzadkie imię.
- Czy dla Pani, córki aktorskiego małżeństwa: Haliny Dunajskiej i Mariana Łącza, wybór szkoły teatralnej był czymś zupełnie oczywistym?
- Tak, w moim
przypadku tak właśnie było. Moi rodzice studiowali na jednym roku
w szkole teatralnej i byli wychowankami wielkiego Leona Schillera,
następcy Wojciecha Bogusławskiego, jak go niektórzy nazywali.
Lubił on bardzo moją mamę i ojca, który już wtedy był już
bardzo znanym piłkarzem, reprezentantem Polski w piłce nożnej. Po
studiach zaangażował ich do Teatru Polskiego, pierwszej wówczas
sceny w naszym kraju, skupiającej najlepszych aktorów, co było dla
nich ogromnym zaszczytem. W moim domu cały czas o tym teatrze się
rozmawiało, a jeszcze dodatkowo ja urodziłam się w momencie, gdy
zespół teatru był na gościnnych występach w Moskwie, co się
rzadko wówczas zdarzało, dlatego wszyscy w teatrze przy ulicy
Karasia pamiętali datę moich urodzin. Moja mama, będąc ze mną w
ciąży, grała wiele wspaniałych ról, między innymi w "Dziadach"
w reżyserii Bardiniego, Anielę w "Ślubach panieńskich",
Luizę w "Intrydze i miłości" z Niną Andrycz, tak więc
ja, zanim się jeszcze urodziłam, już znalazłam się na scenie
Teatru Polskiego. Ja kochałam ten teatr i chciałam bardzo być
aktorką tej właśnie sceny, chociaż po ukończeniu szkoły
teatralnej miałam propozycję angażu w Teatrze Ateneum od mojej
ukochanej profesorki, Aleksandry Śląskiej czy do Teatru Kwadrat,
prowadzonego przez Edwarda Dziewońskiego. Poza tym moim naturalnym
środowiskiem byli przyjaciele rodziców, tacy jak małżeństwo
państwa Dmochowskich, Adam Hanuszkiewicz, Andrzej Łapicki, Tadeusz
Łomnicki, Ignacy Gogolewski, którzy często nas odwiedzali w
mieszkaniu na Starym Mieście w Warszawie. Nie wyobrażałam sobie,
żebym mogła wykonywać jakiś inny zawód!
- Do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie trafiła Pani na wyjątkowo utalentowany rok, dość przypomnieć, że studiowali z Panią m.in. Grażyna Szapołowska, Mirosław Konarowski, Cezary Morawski, Barbara Bursztynowicz, Marcin Troński, Stanisław Górka…
- Mój rok
uważany był za niezwykły pod każdym względem. Pan wymienił
nazwiska kilku kolegów, ale to nie znaczy, że pozostali byli gorsi.
Przeciwnie: byli równie znakomici i utalentowani, co spowodowane
było też wyżem demograficznym, który sprawił, że na jedno
miejsce w PWST przypadało 80 kandydatów. Zostali przyjęci więc
sami najlepsi z najlepszych. A to, że się niektórym nie powiodło
albo pojechali do innych miast, pragnąc pracować rzetelnie w
teatrach, nie zdobyli popularności lub nawet "dla chleba"
zmienili zawód, to nie znaczy, że byli mniej zdolni od
Szapołowskiej, Morawskiego czy Górki. Byli to przede wszystkim
fajni, mili ludzie, stanowiliśmy bardzo zżytą grupę. Dla mnie
wszystkie koleżanki i koledzy z roku są jak bracia i siostry.
Bardzo się lubiliśmy, począwszy od egzaminów wstępnych do
dyplomu i dziś, kiedy kogoś z nich spotykam, to tak jakbym spotkała
najlepszego w życiu przyjaciela.
- Po studiach znalazła się Pani w wymarzonym Teatrze Polskim, gdzie czasami spotykała się Pani na scenie ze swoim rodzicami. Jak się z nimi grało?
- Zdarzało się
nawet i tak, jak w sztuce "Cyrano de Bergerac", że oprócz
moich rodziców grał także mój ówczesny narzeczony, a później
mąż, Krzysztof Chamiec. Ja nie lubiłam grać z rodzicami z
różnych powodów. No, może z ojcem to jeszcze, bo on się nie
wtrącał, podobnie jak mąż. Natomiast, niestety, moja mama taka
była (...), że nawet nieproszona siadała w ostatnim
rzędzie w teatrze, udając, że jej nie ma i codziennie robiła mi
uwagi, z którymi ja się nigdy nie zgadzałam. To było straszne!
- Dlaczego przestała pani grać w Teatrze Polskim?
- Gdy założyłam
moją agencję artystyczną, organizującą różne imprezy i
zaczęłam bardzo dużo jeździć po Polsce z monodramami poetycko -
muzycznymi i z adaptacjami sztuk teatralnych przez siebie
stworzonymi, po prostu nie mogłam być do dyspozycji dyrektora
teatru codziennie. Dochodziło do tego, że co miesiąc prosiłam o
30 dni zwolnienia! Wspólnie z ówczesnym dyrektorem, Kazimierzem
Dejmkiem, uzgodniliśmy, że wezmę na rok urlop bezpłatny i po tym
okresie wrócę do teatru. Niestety, różnie się to układało, a
ja przedłużałam ten urlop, potem zmieniła się dyrekcja teatru.
Teraz kieruje nim pan Andrzej Seweryn, a ja widzę, że już do
teatru raczej nie wrócę na dawnych warunkach.
- Nie brakuje Pani teatru na co dzień?
- Ogromnie
brakuje! Bardzo żałuję moich zawodowych i życiowych decyzji.
Uważam, że moją karierą pokierowałam najgorzej, jak tylko
mogłam. Miałam znakomity debiut, grałam w teatrze same wspaniałe,
główne role, występowałam w filmach, serialach, teatrze
telewizji, w radiu. Potem jednak tak pokierowałam swoimi wyborami,
że właściwie wszystko, zwłaszcza po urodzeniu syna, zakończyłam.
Owszem, odniosłam sukces finansowy i kieruję swoją pracą zawodową
jak chcę, jestem sobie sterem, żeglarzem, okrętem i dyrektorem,
robię, co chcę. Mam nadmiar pracy, dlatego działalność mojej
agencji raczej zwijam niż rozwijam, by uniknąć pracoholizmu.
Natomiast w sensie artystycznym poniosłam porażkę. Bo ja nie
jestem typem bizneswoman czy księgowej. Nie umiem i nienawidzę tego
robić! Żartuję nieraz, że rola w "Klanie" to jest
genialna kreacja, ponieważ ja tam gram osobę, która bez przerwy
siedzi i przekłada faktury, czego ja bym nigdy w życiu nie umiała
i nie mogła robić. Byłam, jestem i będę artystką, aktorką,
pisarką. To mogę robić, natomiast nienawidzę pracy księgowej i
biznesowej. Na emeryturze będę raczej pisać niż zajmować się
organizacją imprez.
- Ukończyła pani także filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim i zajmuje się twórczością literacką. Dlaczego zdecydowała się Pani pisać głównie dla dzieci i młodzieży?
- Ja się w
ogóle to sama nie zdecydowałam i gdyby ktoś mi kiedyś powiedział,
że będę pracować jako aktorka czy pisarka dla dzieci, to bym się
uśmiała, bo ja długo ani nie pragnęłam mieć swojego dziecka,
ani nie chciałam tworzyć dla dzieci. Natomiast w pewnym momencie,
odpowiadając na zamówienie napisałam słuchowisko "Nocne
duszki" i to się spodobało. Potem były opowiadania dla
czasopism dziecięcych, np. "Świerszczyka" , "Misia",
itp. Następnie stworzyłam spektakl według ludowej opowieści "Gęsi
Baby Jagi", który stał się hitem. Z tego zrodził się wielki
cykl "Pokochaj teatr". Znakomity agent, pan Marian
Martyński, założył nawet specjalną agencję artystyczną,
"Fantazja", na rzecz tego cyklu i mojej pracy dla dzieci.
To on mnie wprowadził na tę ścieżkę, bo ja nie miałam takich
zamiarów ani ochoty. W chwili jego śmierci, dwa lata temu,
świadomie i natychmiastowo się z tego wycofałam. Zdecydowanie wolę
występować i pracować dla dorosłych.
![]() |
Laura Łącz. Fot. archiwum prywatne Aktorki |
- Jak w takim razie spędza Pani czas przeznaczony wyłącznie dla siebie?
- Jestem
domatorką, nie lubię podróży, dlatego rzadko wyjeżdżam i czas
spędzam z moim synem i moją mamą. Żałuję, że mam tak mało
czasu na czytanie, które bardzo lubię. Mniej chętnie korzystam z
zaproszeń zewnętrznych. Owszem, bywam na różnych imprezach,
głównie jako organizator lub współorganizator, czasem jako
prowadząca. Jako kobieta lubię też pójść na jakiś dobry pokaz
mody lub inną przyjemną imprezę. Bywam na nich jednak króciutko i
chętnie wracam do domu.
- Zawód Pani rodziców zdeterminował Pani wybór profesji, o czym rozmawialiśmy na początku naszego spotkania. Czy próbowała Pani namówić własnego syna na kontynuowanie rodzinnej tradycji artystycznej?
- Wszyscy pytali
mojego syna od dziecka, czy tak jak dziadziuś, babcia, tatuś i
mamusia będzie aktorem i on początkowo odpowiadał, że pewnie tak,
chętnie. Ale jakoś nie wybrał tej drogi. A ja nie jestem tego typu
matką, która by go popychała do aktorstwa na siłę. Jeśli on nie
ma takiego „parcia na szkło” i takiego zamiaru, to trudno. W tej
chwili rozpoczął studia na wydziale prawa, więc być może to
będzie jego droga życiowa. Szczerze mówiąc, nie zobaczyłam w nim
wielkiego talentu i wielkiej pasji, więc nie wspierałam go w tej
dziedzinie. Trochę żałuję, a szczególnie żałuje moja mama,
która myślała, że jej wnuk wybierze tę drogę, że powinien...
- No cóż, nie możemy decydować o wyborach naszych dzieci…
- Zdecydowanie
tak.
- Dziękuję Pani za rozmowę i życzę wielu jeszcze artystycznych sukcesów.
Komentarze
Prześlij komentarz