Być jak... Dorota Landowska!*
Zofia Stryjeńska – malarka i Dorota Landowska – aktorka. Obie panie „spotkały się” w jednym miejscu i jednym czasie w spektaklu teatralnym, którego premierę zaprezentowała TVP Kultura 23 listopada 2021 roku.
Dorota Landowska jako Zofia Stryjeńska. Fot. Facebook TVP Kultura |
Monodram „Stryjeńska. Let’s dance Zofia!” to nie jest rzecz całkiem nowa. Jego premiera odbyła się niemal równo trzy lata temu w Centrum Spotkań Kultur w Lublinie. U podstaw scenariusza napisanego przez Annę Dudę legła książka „Stryjeńska. Diabli nadali” Angeliki Kuźniak. Spektakl wyreżyserowała Joanna Lewicka (reżyserią telewizyjną zajęli się Anna Duda i Mariusz Bonaszewski), która do roli tytułowej zaprosiła Dorotę Landowską, aktorkę, która ma na swoim koncie wiele znakomitych kreacji filmowych i teatralnych (obecnie jest w zespole warszawskiego Teatru Polskiego, w którego najnowszej premierze, „Wiśniowym sadzie” Czechowa, gra rolę Warii).
Żyjąca na przełomie XIX i XX wieku Zofia Stryjeńska uchodzi dziś za czołową – obok Tamary Łempickiej - przedstawicielkę art déco. Jej życie osobiste to gotowy scenariusz na fascynujący film. Poza mężem, architektem Karolem Stryjeńskim, wśród jej partnerów znalazł się m.in. aktor Artur Socha i podróżnik – pisarz, Arkady Fiedler. Nie oszczędzała jej także historia: Stryjeńska przeżyła dwie wojny światowe, euforię odzyskania przez Polskę niepodległości, szaleństwo lat 20. zeszłego wieku, powojenny podział Europy… Była niespokojnym duchem, sporą część życia spędziła poza granicami Polski, w tym na przykład w Niemczech, gdzie przebrana za mężczyznę przez rok, do momentu zdemaskowania (od tego wydarzenia zaczyna się monodram), studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, ale także w Paryżu i Genewie, gdzie zmarła w 1976 roku. Stale poszukiwała inspiracji w sztuce europejskiej i swojej w niej tożsamości oraz własnego indywidualnego stylu artystycznego, dlatego nigdy nie przystąpiła do żadnego ugrupowania artystycznego, politycznego też zresztą nie, choć często nie miała się za co utrzymać. Echa tego szalonego i niełatwego życia Stryjeńskiej odnajdujemy w monodramie w wykonaniu Doroty Landowskiej.
Aktorka, nawet fizycznie przypominająca malarkę, znakomicie oddaje pełne spectrum przeżyć granej bohaterki. A jest to prawdziwy rollercoaster emocji: od obsesyjnej miłości do Karola, cierpienie wywołane jego zdradą, przemoc fizyczną w drugim małżeństwie i kolejne nietrafne wybory partnerów życiowych, niezgodę na umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym poprzez poczucie niedocenienia jako artystki, dla której własna twórczość i marzenie o sławie stanowi niemal podstawę egzystencji, aż po chorobę matki i śmierć ukochanego syna Jacka. To wymagało od Doroty Landowskiej wielokrotnego zmiany środków aktorskiego wyrazu. Niemal w jednej chwili aktorka musi się przedzierżgnąć z zabawnej, ekscentrycznej kobiety w osobę zbuntowaną, impulsywną, a nawet histeryczną, by za chwilę stać się cierpiącą, zbolałą córką i matką, budzącą empatię odbiorcy. We wszystkich tych stanach aktorka jest jednakowo wiarygodna i prawdziwa. A jednocześnie magnetyczna, niepozwalająca na oderwanie choćby na chwilę uwagi od swojej bohaterki. „Stryjeńska. Let’s dance, Zofia!” to prawdziwy koncert gry aktorskiej Landowskiej.
Telewizyjna wersja monodramu jest ponadto przykładem spektaklu kompletnego, w którym wszystkie elementy są potrzebne i tworzą, wraz z kreacją aktorską, nierozerwalną całość. Począwszy od scenografii i kostiumów Marty Góźdź, poprzez projekcje video zrealizowane przez Annę Dudę w miejscach związanych ze Stryjeńską, zróżnicowaną w zależności od opowiadanych wydarzeń muzykę Christopha Coburgera, aż po racjonalnie i z pomysłowo wykorzystanych głosów z offu – wszystkie te elementy tworzą głęboko odczuwalny świat zewnętrzny i wewnętrzny, w którym funkcjonowała Zofia Stryjeńska. Po prostu: rewelacja!
*Tekst powstał dla portalu Teatr dla Wszystkich i tam też został pierwotnie opublikowany w dniu 24.11.2021 r.
Komentarze
Prześlij komentarz